lipiec 2001
Latem 2001 roku udałam się do okolicznego sklepiku po zakupy. Moją uwagę przyciągnął pies nieruchomo leżący pod płotem. Początkowo miałam nieśmiałą nadzieję, że przyszedł ze swoim panem na zakupy i czeka grzecznie pod drzwiami. Niestety, okazało się, że nikt nic nie wie, a pies leży tam od dwóch dni. Podeszłam bliżej licząc przebiegle, że może się zerwie i ucieknie ( psów miałam już ponad dziesięć, co znacznie przekraczało moje pierwsze ustalenia). Pies tylko zamachał ogonem i dalej leżał. Po bliższych oględzinach okazało się, że to długowłosa, średniej wielkości suczka, skrajnie wyczerpana, z omotanym na szyi sznurkiem od snopowiązałki. Nie miała siły samodzielnie iść, więc musiałam ją taszczyć na rękach, co mimo wychudzenia psa nie było prostym zadaniem. Umieściłam ją w jedynym niezagospodarowanym miejscu-w ubikacji. Suka, nazwana Tośką, była obrośniętym rzadkim kudełkami psim kościotrupem z wrośniętym w szyję sznurkiem, na którym prawdopodobnie była uwiązana do budy. Oprócz tego była w zadziwiająco dobrym stanie. Kilka dni porządnego dokarmiania starczyło, by stała się radosnym, niestety dosyć jazgotliwym psem. Nie jest specjalnie pozytywnie nastawiona do innych psów. Jej jedyny przyjaciel to Duszek który, też nie toleruje innych pobratymców. Tosia spasła się cokolwiek i jest bardzo leniwą suczką. Oprócz przymusowych spacerów najchętniej całe dnie spędza w "swojej" ubikacji.
05.10.2016 r.
Serduszko Tosi przestało bić... Tosia od 3 lat chorowała na mocznicę ale nikt z nas nie zdążył się przygotować na ten dzień. Dziś Tosi już z nami nie ma, płaczemy bez końca bo co to za azyl bez naszej Tosi? Była z nami jakby od zawsze...